piątek, 6 marca 2015

W wiosce Indian

        Wyprawa do San Juan Chamula - wioski Indian, zamieszkałej przez potomków Majów - Tzotzil

       Oczekiwania były inne, a ujrzałam marketing, bazar, przebiegłe dzieci..oczywiście zdjęć nie pozwalają robić , nawet za opłatą.
No,  no!







Schodzimy w dół tzw. wioski, przypominającej miasteczko. W dole kościół, główny punkt programu.
Wzdłuż drogi, po obydwu stronach barwne stragany, stoiska z białymi kwiatami i oczywiście przesympatyczne indiańskie kobiety w kolorowych strojach.
Docieramy na główny plac i tu "jarmark"; młode matki z dziećmi śpiącymi w chustach na plecach i te większe przyzwyczajone przez turystów oblegają tych , którzy rozdają pacynki, słodycze, zabawki, etc. 
Wchodzimy do kościoła, niby katolicki z krzyżem i świętymi obrazami...ale...jest to miejsce niesamowite, szamańskie, podobno o dużej mocy...
Już od progu uderza zapach świec, igliwia i palonego kopalu, wydającego charakterystyczną woń.
Kobiety rozkładają białe wiązanki i płatki kwiatów na posadzce, niemal szczelnie zakrytej igliwiem i świecami.
 Całe rodziny rozmodlone, zamyślone - siedzą w gromadkach i palą świece, lampki; w koszykach widać po kilka butelek wódki, colę, jadło oraz białe kury- jedne jeszcze żywe, inne leżą martwe obok ludzi. 
Indianie ci wierzą, że jeśli ukręcą łeb kogutowi, odprawią rytualne modły w kościele, to opuści ich choroba. Spędzają tu po kilka godzin, jedzą, piją alkohol, a co dziwne dla mnie, dają ten trunek niemowlętom.
Tu również kwitnie handel wymienny. Dzieci podchodzą po prezenty, zaczepiają, a wdzięczni rodzice częstują nas wódką. Niektórzy turyści z ciekawości chętnie sięgają po kieliszek.
Zapach palonego kopalu, jedliny, kwiatów, świec - sprawia,że to miejsce wydaje się niesamowite, od razu rzucają się w oczy święte obrazy, krzyże i ludzie siedzący po kilka godzin w jakimś niemym transie..wiadomo podpici, odurzeni, sprawiają wrażenie  naćpanych.Czuję się tu jak w teatrze, ba na widowisku, bo to ja przechodzę, patrzę, a ci niby rozmodleni przyzwalają, aby obcy wchodzili do świątyni, oglądali ich z wszystkich stron i...jeszcze nagradzali dzieci.
Obchodzę wokół, obserwuję, nagle ukręcono łeb kogutowi...leży martwy, Indianie przepijają...
Po zakończeniu modłów, martwe kury są spalane już poza kościołem.
Podobno Watykan odcina  się od tych praktyk,biskupi nic z tym nie robią. Indianie przyjmują tylko chrzest, pozostałe sakramenty wg nich sami sobie udzielają i nie potrzebują duchownych.